Cięcie jabłoni

 Na zachodzie kraju szaleństwo pogodowe miało miejsce w ostatnim tygodniu, a u nas na Podlasiu, cóż jak zwykle najzimniej. Ale jak mówił klasyk w "Samych swoich" Czas było przywyknąć. I tak korzystając ze słońca w sobotę ruszyliśmy z Grzechotnikiem do ogrodu, czas już najwyższy ciąć jabłonie. Bo jabłonie to najpiękniejsza rzecz jaka była na naszym rodosie. Właściwie to niewiele więcej  tam było. Jabłonie, dereń biały, aronia, wierzba iwa na pniu, wierzba haruko,  jałowiec sabiński i 2 wiśnie. Wszystko rozrośnięte, wydziczałe i zaniedbane. Z kwiatów dwie kępy floksów, i cztery kępy liliowców wiosennych i jak się latem okazało mnóstwo rudbekii wysokiej zwanej przez nas wariatką, bo mnożny się jak szalona i jest nie do wypielenia.



Wracając do jabłoni, pierwszego roku nic nimi nie robiliśmy. Jak mówili sąsiedzi, i mieli racje, puściły soki i nie było już możliwości cięcia. Za to następne lata... Ile ja badyli z stamtąd wyciągnęłam, ile patyków i potężnych konarów. Mnóstwo. Ten rok jest wyjątkowy. Wszystkie duże i drastyczne zmiany już za nami, właściwie przerzedzamy gałęzie i odnawiamy koronę, pozbywamy się też nadmiaru wilków. Niby nic ale naciachać się trzeba. Tym zajmuje się Grzechotnik. Ja zbieram gałęzie, podpowiadam co trzeba jeszcze usunąć, z dołu czasem lepiej widać :) i zajmuję się rzeczami przyjemniejszymi.

 


 Tym razem mogłam być prawdziwym dzieckiem, pozbywałam się śniegu z grządek. Ja wiem jak to głupio brzmi, i jak musiało głupio wyglądać, ale każde zgarniecie śniegu odkrywało nowe kiełki, kwiaty na prymulkach, jeszcze więcej kiełków, i matko co tu wychodzi i co ja tu wsadziłam. Na już ogrzanych miejscach, było pierwsze sprzątanie, bo w kręgu pod wierzbą śniegu niet, bałagan już tak. 

 


Nie lubię suchych i zgniłych badyli, wiem że ludzie zostawiają, bo ściółka, ale to nie dla mnie. Puszczą mrozy, dosypie kompostownika. Bedzie odżywione i bez bałaganu. 


Do tego czas był podciąć hortensje, a mam ich trochę, więc w trzy godziny na 300 m2 zrobiłam 10 tys kroków. Brawo ja. Mimo akwarium w butach, było cudownie, tylko my, dookoła ptaki, świergot, wysoko latają żurawie, gdzieś słychać jastrzębia, nawet komar się pokazał. 


Cóż jabłonie są 40 letnie, wysokie, tak były prowadzone, może uda nam się je trochę z czasem obniżyć, ale nie chcemy stosować drastycznych metod, są to dobre odmiany, nie wymagają oprysków, a do tego latem podczas upałów dają ochronę przed palącymi promieniami słońca. Najniższa z nich to antonówka, daje nam rewelacyjne jabłka na dżemy i szarlotkę. Zaraz po papierówkach owocuje lipcówka, nie wiem jaka jest jej prawidłowa nazwa, tak mawiają miejscowi :) kolejne jabłka mamy pod koniec lipca, przepyszne, w pierwszym roku owoce były wielkości orzecha. Nazwa nieznana. Później owocuje jabłoń przy domku. a zaraz po niej ostatnie jabłka daje nam mekintosz. Jest co przerabiać, suszyć i pakować do słoików. Ale o tym będzie później.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wiosna nadchodzi

Poznajmy się

Przygotowania do sezonu